Tak minął tydzień. Codziennie przychodziłam nad wodę i podglądałam ptactwo wodne. Kilka razy widziałam Cole'a, bowiem często tamtędy przechodził. W końcu znudziła mi się bezczynność, więc kiedy dojrzałam Corr'a niedaleko, zaczęłam rozglądać się za Cole'em. Po chwili go ujrzałam.
-Wyścigi? - spytałam na wstępie
-Nie licz na fory - odpowiedział
-Raczej Ty powinieneś o nie błagać - odcięłam się i wsiadłam na Kamę, na oklep
-Dokąd? - zapytałam
-Do... - zastanowił się - Tego wielkiego głazu w lesie. Wiesz gdzie?
-Las to mój drugi dom - odrzekłam pewnie
Wyścig się zaczął. Początkowo konie remisowały, cwałując obok siebie. Pod koniec zaczęła się rywalizacja. Corr wyprzedził Kamę o długość. Widziałam tryumfujący uśmiech na twarzy rywala. Wyjechaliśmy z zakrętu i została tylko prosta. Kama dawno nie biegała. Są konie, które są szybsze po treningach, ale arabka taka nie jest. Ona, po przerwie w ćwiczeniach, gna szybciej niż kiedykolwiek. Nie musiałam jej poganiać. Klacz wyrywała się i utrzymywanie ją w poprzednim tempie było wyzwaniem. Teraz puściłam wodze luźno. Nie minęło wiele czasu, gdy dogoniłam Corr'a. Wyprzedziłyśmy ich. Wreszcie wróciła mi energia. Czułam smagające mnie po twarzy kosmyki włosów, słyszałam głośne tętno Kamy. Byłyśmy tak blisko, gdy Cole zaczął nas doganiać. Przyśpieszyłam. Jeszcze dwie długości, a różnica między nami, a chłopakiem zmalała. Miałyśmy niecałą długość przewagi. Jedna długość do mety i pół długości przewagi. Pół długości do mety i nadal ta sama odległość między nami. Meta. Kama wygrała o jakieś pół łba. Efektywnie zakończyłyśmy wyścig, przeskakując nad głazem.
Cole?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz