Dziś wybrałam się na przechadzkę, zostawiając Kamę na łące. Sama szłam na pieszo w kierunku miasteczka. Podążałam niedaleko drogi. Nagle, w połowie trasy do miasta, usłyszałam rżenie. Na tym porośniętym mleczami terenie wyraźnie był koń. W oddali ujrzałam ogromny dom. obiegłam tam. Im bardziej się zbliżałam, tym głośniejsze byłyślady obecności konia. Brama wjazdowa była otwarta. Rozejrzałam się. Tuż przy małej stajni leżał wychudzony koń, a raczej klacz. Zaczęłam penetrować tereny. Nagle ujrzałam nieprzytopmnego mężyczyznę, z dziwnie przetrąconą nogą, we krwi. Oddychał i czułam tętno. Wyciągnęłam telefon. Brak zasięgu. Podeszłam do klaczy, która rżała przerażona. Cofnęła się na mój widok. Nie dobiegłabym do miasta zbyt szybko. Nie miałam czasu, by próbować ją dosiąść. Pobiegłam w stronę miasta. Nie byłam pewna, czy wytrzymam w taki skwar. Jeśli chodziło o dystans, to biegłam dłużej.
************************************************
Po godzinie, przed oczami zamajaczyło mi miasto. Spięłam się w sobie i przyśpieszyłam. Ostatkiem sił dopiegłam do szpitala, na szczęście na obrębie miasta. Mimo urywanego oddechu określiłam miejsce pobytu rannego i padłam na podłogę, ciężko dysząc. Niedługo później przyjechali z tym człowiekiem. Ja z trudem wstałam i dowiedziałam się co mu jest. Wstrząs mózgu, przetrącona noga, którą musieli nastawić. Zemdlał. Udało się go obudzić i podobno wyzdrowieje. Jak się obudził zaczął gadać "Koń!". Sama również zostałam w szpitalu na obserwacji, choć zapewniałam, że nic mi nie jest. Byłam tylko skonana i lekko odwodniona. Następnego dnia kazali mi iść do tego człowieka, bo dowiedział co się stało i chciał mi podziękować. Poszłam tam. Powiedział, że mi dziękuje i czy mogłabym znaleźć kogoś, kto zaopiekuje się klaczą, która go zrzuciła, gdy próbował ją ujeździć. Uznałam, że ja mogę się nią zaopiekować.
*************************************************
Na miejscu z trudem przekonałam do siebie klacz, co kosztowało mnie wiele wysiłku. Zaprowadziłam ją do boksu i... niespodzianka. Klacz bała się i nie chciała wejść. Musiałam ją prowadzić za uwiąz przez dwie godziny. Ciągle próbowalła gryźć, araz się wyrwała i musiałam za nią gonić prawie dwadzieścia minut po łące. Na rancho zaprowadziłam ją do boksu i po obejrzeniu, czy nic jej nie jest, zajęłam się nią. W nagrodę zniszczyła mi moją ulubioną kurtkę. Okazało się, że konie lubią żuć skórę. Wyczerpana biegiem i kaprysami klaczy, poszłam na łąkę i tam po prostu padłam na trawę. Długo leżałam z twarzą przy ziemi, ale usłyszałam śmiech.
-Co Ci się stało? - kpił sobie ktoś, kogo rozpoznałam po głosie
-Spadaj Cole! - mruknęłam
Cole?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz