Po długiej podróży wreszcie dotarłam na ląd. Z Ameryki płynęłam statkiem. Zostało jeszcze kilkaset kilometrów moją furgonetką z przyczepą. W przenośnym boksie były dwa konie. Mały prezent dla Katy i jej rancho. Były z mojej stadniny. Siwa klacz, Hellea miała 6 lat, była całkiem niezła. Wygrała niejedne zawody. Od zawsze była narowista i tylko j nad nią panowałam. Wielokrotnie mnie zrzucała. Nauczyłam się spadać tak, by nic sobie nie zrobić. Myślałam, by jeszcze zacząć robić obroty w powietrzu. Od czasu kiedy zaszła w ciąże, zupełnie spokorniała. Jej córka Faully, niecały roczniak uwielbia biegać i skakać. Jest bardzo szybka jak na źreba, ale niezbyt lubi innych. Miałam nadzieję, że prezent się sprawdzi.
----------------------------------------------------------
Po długiej jeździe, wreszcie znalazłam się na miejscu. Wyglądałam strasznie. Noc w furgonetce, nawet takiej jak moja, nie była w stanie zapewnić mi dobrego wyglądu. Byłam rozczochrana, miałam cienie pod oczami. Mimo to, gdy przyjechałam, Katy rzuciła mi się na szyję.
-Mam dla Ciebie i rancho, prezent - powiedziałam
Katy wyglądała na podekscytowaną. Pytała "Co to?" Ja bez słowa podeszłam do boksu.
-Sama zobacz - zaproponowałam
Katy podbiegła i otworzyła drzwi. Krzyknęła z radości. Pewnie słychać ją było na całym rancho. Pewnie tak, ponieważ po chwili przybiegło kilka osób. Katy nadal piszczała, a ja zaczęłam ją uciszać. Źrebka była spokojna, a jej matka płoszyła. Nerwowo się rozglądała.
<Katy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz