Zmierzałam szybko w stronę budynków stajni. Szczerze nie obchodziły mnie 'wyznania' James'a. Idiota, myślał, że coś u mnie znajdzie!
Prychnęłam i przyspieszyłam kroku. Muszę się uspokoić, bo inaczej ze skoków nici. A chciałam dzisiaj zabrać Devila na cross.
Odetchnęłam dochodząc do jego boksu. Zabrałam szczotki i wyładowując energię i złość czyściłam jego miękką sierść. Mając nadzieję na jabłka, Day smyrnął mnie pyskiem.
- Nie teraz. - Mruknęłam i delikatnie pstryknęłam go w nos. Sapnął i odwrócił wielki łeb.
Rozczesałam mu grzywę i podniosłam kopyta, aby je wyczyścić, kiedy zorientowałam się, że robię to dzisiaj po raz co najmniej drugi.
Puściłam jego nogę i prawie pędem ruszyłam po siodło i miękki, miętowy pad i futrzastą podkładkę. Ogłowie bez nachrapnika i skośnika założyłam na masywny łeb konia.
Nawet nie zakładając toczka wparowałam na krytą ujeżdżalnie. Na zewnątrz lało jak nigdy.
Rozstawiłam kilka przeszkód (metrową z czerwonych kawaletek i 140 cm z zielonych) i jeden szereg z niebieskich drągów.
Wsiadłam ze stołka na grzbiet Devila i ruszyliśmy kłusem. Trochę porozciągałam go, robiąc coraz mniejsze koła i wolty, i różne ćwiczenia ujeżdżeniowe. Po piętnastu minutach przeszłam do kłusa.
Mój rumak zastrzygł uszami, a po chwili drzwi do hali otworzyły się z krzykiem "Uwaga, wchodzę".
Obok chłopaka, na oko dziewiętnastoletniego, szła podniecona klacz arabska. Jej siwa sierść, była nieskazitelnie czysta... jednak jej pysk był nieco mniej wklęsły od innych arabów. Według mnie czyniło ją to tylko i wyłącznie ładniejszą.
- Cześć. - Przywitał się chłopak. - Jestem Daniel, a ty?
Nie odpowiedziałam od razu. Chłopak miał kręcone, brązowe oczy, nie był bardzo wysoki, ale też nie niski.
- Arni. - Powiedziałam wymijająco. - Miło poznać. - Skłamałam. Bardzo nie miło było mi go poznać.
"Idź sobie.... No idź, żesz!" krzyczałam w myślach.
Daniel wlazł na arabkę i stępował po drugim śladzie. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi i rozpoczęłam trening skokowy od skrócenia strzemion. Po kilkunastu minutach, najechałam galopem na pierwszą przeszkodę, czerwoną. Devil skoczył ją ze sporym zapasem, i z oczywiście dziecinną łatwością. Lądując, z przerażeniem zobaczyłam, że niecałe pięć metrów od nas stoi siwa klacz i jakby nigdy nic, Daniel poprawiał jej naczółek.
- Odjedź! - wrzasnęłam, ale było po wszystkim. Ledwo trzymałam się grzbietu stojącego Devila. Przy lądowaniu, niemal natychmiast odbił w lewo, omijając odjeżdżającą klacz.
Na powrót usiadłam wygodniej w siodle. Daniel podjechał do mnie kłusem, ściągając wodze.
- Przepraszam. - W jego głosie słychać było troskę. - Nic Ci nie jest?
- Nie - burknęłam.
Jego klacz podeszła dwa kroki do przodu.
- A to? - Daniel wskazał na moim przedramieniu szramę. Strużki krwi, ściekały z niej. Zaklęłam... znów sobie rozwaliłam ranę, leczoną już kilkakrotnie.
- Stara rana. Nic mi nie będzie - powiedziałam i odjechałam. Najechałam, tym razem na zielony okser. Daniel, pomimo różnych najazdów, większych i mniejszych, nie wszedł mi już w drogę. Kilka razy skoczył czerwoną stacjonatę. Po jakimś tam czasie, najechałam na zielony szereg, składający się z drągów na kłus, metrowej koperty, wskazówki i stacjonaty, na oko 150. Skończyłam pracę z Devilem i patrzyłam, stępując jak radzi sobie Daniel z arabką.
Daniel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz