Dzień zaczął się jak zwykle. Pobudka o czwartej, gimnastyka, biegi, szkicowanie, śniadanie, trening z Kamą, pójście na łąkę, kolejny trening, lekkostrawny obiad na powietrzu, przejażdżka, gra na gitarzę i tego typu czynności. Jednak dziś było inaczej. Byłam na łącę, gdy zadzwoniła Kerry - moja starsza siostra.
-Tak? - zapytałam po odebraniu połączenia
-Hey sister! - zawołała, ale w jej głosie wyczułam smutek
-Hey Kerry! Co się stało? Mów! - zarządałam
-Okey, ale wiesz... - zaczęła
Zrozumiałam, że ma złą wiadomość.
-Mów, postaram się nie popełnić samobójstwa z rozpaczy! - próbowałam rozluźnić sytuację, choć wiedziałam, że to poważna sprawa.
-Bo wiesz... Sydney była stara i miała problemy ze zdrowiem...
-Nie żyje - ni to zapytał, ni stwierdziłam
-Tak mi przykro! Trzeba było uśpić od razu. Nie dało się nic zrobić. Wiedziałaś, że to w końcu nastąpi.
-Muszę kończyć. Bay! - rozłączyłam się
Sydney była moją pierwsza klaczą, na niej uczyłam się jeździć, była matką Kamy, należała jako źrebak do mojej matki. To była w pewnym sensie pamiątka po niej.
Nie fatygowałam się, by osiodłać klacz. Wsiadłam na nią wprawnym skokiem i pojechałam na oklep. Nawet nie musiałam prowadzić klaczy. Popędziła cwałem w kierunku rzeki. Jeszcze nigdy nie biegła z taką prędkością. Te cudowne uczucie, towarzyszące mi podczas cwału sprawiło, że na chwilę zapomniałam o moich troskach. Nad rzeką puściłam arabkę wolno. Wilczyca biegała w lesie nieopodal, polując. Ja próbowałaam uśmierzyć mój ból po stracie klaczy, grając na gitarzę. Teraz grałam wolny, smutny utwór, który każdego wprawiłby w przygnębienie. Po chwili ułożyłam tekst. Zaczęłam śpiewać. W muzyce dało się odczuć moje emocje, ból, żal. Ta klacz była jedną z kilku pamiątek po moich rodzicach. Skończyłam śpiewać utwór, który przed chwilą powstał. Nagle poczułam natarczywy wzrok na plecach. Zerwałam się na nogi, zagwizdałam i obróciłam się. Cicho jęknęłam. Moje rozgoryczenie przemieniło się w wściekłość.
-Czy nigdzie nie mogę mieć prywatności?! Na łące ciągle kogoś spotykam, tak samo na hali! - wyrzucałam z siebię - W pokoju też niee mamm spokoju, bo mamm współlokatorkę! Czy nie ma żadnego miejsca gdzie mogę być sama?!
Wilczyca do mnie przybiegła. Zjeżyła sierść na widok obcej osoby. W zębach miała ogromny płat mięsa. Przyklęknęłam i obejrzałam zakrwawioną zdobycz.
-Dziczyzna. Brawo Corrie! Bałam się, że oduczyłaś się polować na dziki, bo tu jest ich nie wiele! - zawołałam do wilczycy. Jej głuche warknięcia, przypomniały mi o chłopaku.
-A Ty co się tak gapisz?! - warknęłam do człowieka
Cole?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz